Weszliśmy
do pokoju we czterech, drzwi się zamknęły, zachrobotał przekręcany zamek. Od
środka nie było klamki, tylko biała ściana, jakby nigdy w tym miejscy nie było
drzwi. Zostaliśmy sami. W pokoju było kilka mebli i sporo przedmiotów. W głowie
ciągle miałem odczytany przed chwilą przez Panią regulamin escape roomu.
Pod ten adres dotarliśmy razem z naszą Panią, a teraz
ona stała za sterami i miała podgląd z kamer na to co robimy. Każdy miał na
sobie to samo, a właściwie to nie mieliśmy na sobie prawie nic. Mój penis
zamknięty był w pas cnoty, w tyłku miałem kulki analne, gdy nam je zakładano
kątem oka zauważyłem, że każdy z nas ma przywiązany do nich sznurek z jakimś
numerkiem. Na to mieliśmy założone obcisłe slipy z zamkiem nie pozwalającym na
ich zdjęcie. Ręce splecione na plecach związane były jakimś elektrycznym
zamkiem pozostawiającym jedynie niewielką swobodę ruchów. Na szyi czułem zimną
stalową obrożę, kłódka swobodnie opadała mi na szyję. Byliśmy we czterech
połączeni poprzez te obroże. Od każdej szedł krótki łańcuch do następnej, tak,
że czubkiem nosa prawie dotykałem włosów psa przede mną, a splecione ręce na
plecach uciskał mi brzuch gościa za mną.
Każdy z nas na plecach miał ślady po uderzeniach
batem, każdy inną ilość. Patrzyłem na pręgi, na plecach psa przede mną. Cztery.
Ja miałem pięć. Jeżeli liczyć okrzyki bólu za pręgi to pozostali mieli
odpowiednio trzy i sześć śladów.
Musieliśmy zacząć od uwolnienia się z łańcuchów
wiążących nas razem. Ktoś z nas musiał zacząć wydawać polecenia, ale każdy z
nas przyzwyczajony był raczej do ich wykonywania niż do dyrygowania innymi.
Rozglądnąłem się po pokoju. Pod ścianą z prawej strony były cztery rury o
średnicy około 50 cm, a w każdej z nich otwór, na tyle duży, żeby włożyć tam
głowę. Poszedłem w tamtą stronę, a reszta chcąc nie chcąc podreptała za mną.
Dziwnie czułem się jako przywódca stada. Jakbym był w nieodpowiednim miejscu,
ale przecież ktoś musiał przejąć inicjatywę, za każde pięć minut spędzone w tym
pokoju mieliśmy dostać jedno uderzenie batem od naszej Pani. Wiedziałem, że
będzie miała sporo radości lejąc nas po wszystkim, ale bałem się, że długo nie
wytrzymam.
Popatrzyłem co znajduje się w otworze, po drugiej
stronie była jakaś wajcha teraz ustawiona wzdłuż średnicy rury. Dostać tam
mogłem tylko głową. Nogi tak wysoko nie mogłem podnieść, a ręce miałem
skrępowane. Wsunąłem głowę pod wajchę do drugiej rury od lewej strony. Poczułem
jak łączące nas łańcuchy się napinają. Spróbowałem trącić wajchę, ale nie
przesunęła się. Naparłem mocniej podnosząc głowę do góry, a dźwignia powoli
zaczęła ustępować. Czułem, że jest na jakiejś sprężynie i jak tylko mi się
wymknie to wróci do pozycji wyjściowej i będę musiał spróbować jeszcze raz.
Wsunąłem głowę głębiej do środka i jeszcze przechyliłem ku górze, wajcha teraz
opierała się na moim czole, a ja patrzyłem ku górze i parłem delikatnie do
góry. Oparła mi się na brodzie, już prawie mi się udało. Otworzyłem usta, żeby
się nie ześlizgnęła z brody. Usłyszałem odgłos jakiejś zasuwy. Dźwignia została
przestawiona. Poczułem jak coś zalewa moją twarz i wlewa mi się do ust. Zanim
zdołałem je zamknąć były pełne. Nie mogłem wypluć zawartości, bo ciągle coś
lało się na mnie z góry, próbując wyjąć głowę z rury tylko uderzyłem się w
potylice, otwór był zbyt mały, aby szybko się z niego wydostać. Dotarła do mnie
w czym właśnie się topię. Z góry leciał na mnie mocz. Próbowałem wypluć to co
już miałem w ustach, ale jak tylko je otwarłem nowa porcja wlała się do moich
ust. Odruchowo przełknąłem. Obrzydliwy smak. Zacząłem pluć próbując usunąć z
języka ten posmak. Mocz przestał mnie zalewać. Powoli wysunąłem głowę. Byłem
cały mokry, ale teraz mogliśmy ustawić się w linii zamiast stać w kole jeden za
drugim. Uwolniłem jeden łańcuch.
Koledzy trochę się ociągali z włożeniem głów do rur.
Wiedzieli już co ich czeka i czuli od czego jestem taki mokry, ale widać lanie
batem też im się nie uśmiechało, a pręgi na plecach były dodatkową motywacją.
Po chwili na ziemie zaczęły spadać kolejne łańcuchy, gdy mogłem już sam o sobie
stanowić zacząłem się rozglądać po pokoju. Moją uwagę przykuła lodówka turystyczna
na stole. Nosem nacisnąłem guzik na stole i wieko się uchyliło. Trąciłem je
głową otwierając lodówkę, w środku były cztery kieliszki wypełnione czymś
białym. Chwyciłem zębami kieliszek, którego numer odpowiadał licznie pręgów na
moich plecach. Polizałem zmarzniętą ciecz w kieliszku i poczułem słonawy smak
spermy. Odłożyłem kieliszek na stół i obróciłem go dnem do góry. Na samym
spodzie kieliszka był kluczyk, a to oznaczało, że muszę językiem roztopić całą
zawartość i wyjąć klucz. Wziąłem się za lizanie patrząc jednocześnie jak reszta
kolegów podchodzi do stołu z mokrymi od moczu włosami. Pozostali zaczęli robić
to samo. Lód ustępował powoli. Czułem obrzydzenie liżąc spermę, nawet mimo tego,
że wiedziałem, że należy do któregoś z nas.
Powoli opróżniałem kieliszek ze spermy i w końcu
mogłem wyciągnąć klucz. Rozglądnąłem się po pokoju w poszukiwaniu pasującego
zamka. Na półce przy ścianie przez, którą weszliśmy do środka były cztery
przyciski, a na każdy założona plastikowa osłona z zamkiem. Złapałem klucz w
zęby i spróbowałem trafić nim w zamek. Udało się po kilku próbach, spróbowałem
przekręcić i osłona się podniosła. Nacisnąłem brodą przycisk, a po chwili
poczułem jak uwalnia się zamek przy slipach. Zacząłem poruszać udami próbując
je zsunąć. W końcu się udało. Poczekałem, aż pozostali się uporają i zacząłem
zębami wyciągać kulki analne tym, którzy już zdjęli slipy. Spomiędzy ich
pośladków powoli wysuwały się kolejne kulki, a w ustach trzymałem sznurek z
tabliczką i numerem.
Na przeciwnej ścianie były cztery dziury, a nad każdą
z nich liczba, zauważyłem, że numery pasują do tych, które mamy na kulkach.
Podszedłem do ściany i wsadziłem penisa w dziurkę odpowiadającą numerowi, który
miałem na kulkach. Poczułem jak coś zaciska się na końcu mojego penisa. Ktoś po
drugiej stronie ściany odpiął pas cnoty, ale nadal byłem uwięziony i nie mogłem
wyjąć penisa z dziury. Poinstruowałem resztę, które dziury są dla nich i po
chwili wszyscy byliśmy uwięzieni przy ścianie i mieliśmy wolne penisy. Staliśmy
od siebie w odległości około dwóch metrów. Na ścianie zaczęły pojawiać się
korytarze od każdej z dziur, a na końcu każdego z nich była większa dziura,
przez którą można było wyciągnąć penisa. Żeby przejść do pierwszego rogu
musiałem się lekko pochylić. Powoli zacząłem pokonywać kolejne odległości
zbliżając się do wolności.
Usłyszałem wrzask z bólu i zobaczyłem, jak pierwszy
pies próbuje wyszarpać penisa ze ściany, ale bez skutku, w końcu się poddał i
zrezygnowany dalej ruszył labiryntem wykonując przysiady, a potem stając na
palcach. Po chwili to samo spotkało tego obok mnie, a za chwilę ja poczułem, że
coś uderzyło mojego penisa. Coś jakby pas, poczułem pieczenie, starałem się nie
szarpać, by nie spotęgować bólu i ruszyłem dalej. Penis ciągle piekł. Co chwilę
odzywał się inny pies, napięcie rosło, znów zbliżała się moja kolej. Zacisnąłem
zęby czekając na uderzenie, stłumiłem krzyk i ruszyłem dalej, do końca nie było
daleko, ale zanim tam dotarłem, dostałem jeszcze raz. W końcu wyjąłem penisa ze
ściany i zauważyłem, że u nasady mam zamocowane jakieś gumowe kółko. Nie miałem
pojęcia co z nim mam zrobić. Mogliśmy poprosić Panią o wskazówkę, ale użycie
tej pomocy kosztowało pięć uderzeń batem. Nie mogłem sam o tym decydować, więc
poczekałem na resztę i wspólnie doszliśmy do wniosku, że nie mamy innego
wyjścia. Nacisnąłem guzik przy drzwiach i poprosiłem o wskazówkę, po drugiej
stronie odezwała się Pani.
-Pączki wam pospadają jak dojdziecie.
Ręce mieliśmy związane, więc zostały dwie opcje, można
było dojść w ustach kolegi lub w odbycie. Zdecydowałem, że wolę, żeby ktoś
doszedł w moich ustach i uklęknąłem przed pierwszym psem po czym zacząłem mu
obciągać. Jęczał z bólu, najwyraźniej nie tylko ja ciągle odczuwałem pieczenie
penisa. Kontynuowałem, aż w końcu mu stanął, powoli zbliżał się do końca.
Obciągałem mu dalej, aż poczułem w ustach ciepło jego spermy. Zauważyłem jak
kółko na jego penisie się poluzowało. Wysunął penisa z moich ust. Kółko spadło
na ziemię. Wziąłem je w zęby i ścisnąłem zębami guzik, który na nim był. Po
chwili pies miał wolne ręce i sam zaczął pomagać mi pozbyć się pączka. Zdałem
sobie sprawę, że gdybym pozwolił mu pierwszemu mi obciągnąć to nie musiałbym
brać jego penisa do ust tylko zrobiłbym to ręką. On jednak, albo na to nie
wpadł, albo lubił obciągać penisy. Nie pytałem, jego motywy mnie nie
interesowały. Już po chwili wszyscy byliśmy wolni. Na zegarze odliczającym czas
mijało pół godziny. Wykorzystaliśmy jedną wskazówkę, więc każdy miał dostać
jedenaście batów, ale przecież ciągle byliśmy w tym pokoju, a więc to jeszcze
nie koniec. Zauważyłem, że na środku pojawił się jakiś flakonik. Przeźroczysty,
niezbyt duży. Mniej więcej w dwóch trzecich wysokości miał narysowaną kreskę, a
nad nią widniał napis „poziom spermy”. Mieliśmy go wypełnić spermą? Zabraliśmy
się do roboty, tym razem każdy do swojej, flakonik podawaliśmy sobie z rąk do
rąk i powoli go napełnialiśmy. Dojście trzy razy w tak krótkim okresie okazało
się dość trudne, więc wypełnienie flakonika kosztowało nas sporo robótki
ręcznej.
Wypełniony po linię flakonik odłożyliśmy na stolik.
Otworzyły się drzwi po przeciwnej stronie od wejścia. Poszedłem w tamtą stronę
i zaglądnąłem do środka, było ciemno, pomieszczenie było dość niskie, musiałem się
schylić. Zobaczyłem światełko na końcu. Ruszyłem w tamtą stronę i dotarłem do
pomieszczenia, w którym była moja Pani.
-Na kozioł psie!
Pani wskazała mebel na środku pomieszczenia podszedłem
a Pani mnie przywiązała, po chwili reszta weszła do pokoju i wylądowali na
swoich kozłach. Pani chodziła między nami z batem, czasem uderzając nim o
podłogę.
-Liczyć, tylko bez oszukiwania, bo zaczniemy od nowa,
wszyscy. Zrozumiano?
-Tak jest Pani! – odpowiedzieliśmy chórkiem.
-Raz! – krzyknął pies z mojej prawej strony. Po chwili
sam krzyknąłem.
-Raz!
-Raz!
-Raz!
-Dwa! – zaczęła się druga tura. Moje plecy już
eksplodowały bólem. Może warto było jednak lepiej się zastanowić zanim
korzystać z podpowiedzi. Kolejne uderzenia. Kolejne wrzaski. Liczby tak powoli
szły do przodu, a Pani zaczęła uderzać bez kolejności, żeby utrudnić nam
liczenie.
-Sześć! – wrzeszczał ten z prawej strony. Po chwili
sam odliczyłem ósme uderzenie, a pozostali piąte i czwarte. Próbowałem się
skupić na tej jednej liczbie i błagałem, żeby pozostali zrobili to samo. Jeden
błąd i wszyscy pójdziemy do powtórki, a wtedy skóra będzie z nas odchodzić
płatami.
Każde kolejne uderzenie niemal rozrywało mi plecy.
Czułem pulsujący ból po każdym uderzeniu. Ciężko było mi złapać oddech.
-Dziesięć!
Pocieszałem się, że jeszcze tylko jeden raz. Nie
chciałem go i pragnąłem jednocześnie. Nie wiedziałem co będzie potem. Co zrobi
z nami Pani? Kiedy znów Ją zobaczę?
-Jedenaście!
Koniec! Koniec! Zacząłem płakać z bólu i z ulgi
jednocześnie. Napięcie powoli ze mnie schodziło, ból zostanie jeszcze na długo.
Pamiątka po dzisiejszym wieczorze. Może już na całe życie, bo przecież zostaną
blizny. Muszą zostać, przecież tak bolało. Nadal boli. Nasza Pani podpisała
każdego z nas. To był Jej autograf. Na taki mogliśmy liczyć. Już kochałem każdą
z tych blizn i chciałem, żeby nigdy nie zniknęły, czułem, że gdy to się stanie
to wrócę do Pani błagać by znów mnie podpisała. Chciałem, żeby pisała na mnie
jak na papierze. Moje ciało zamiast kartki, bat zamiast pióra, blizny zamiast
liter. Najpiękniejsza rzecz jaką dostałem od Pani.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz